niedziela, 22 czerwca 2014

Nowy blog


,,Odcienie czerni'' niestety stanęły na dobre. Nie wiem, czy jeszcze tutaj wrócę, przepraszam :( Zaczynam za to nowego bloga, kto wie, może wam się spodoba...


Dawno, dawno temu żyła sobie królewna o włosach jak heban i skórze jak płatki śniegu…

W latach dzieciństwa z pewnością poznałeś królewnę Śnieżkę. Może masz ochotę powrócić do tego świata magii i miłosnych uniesień, a może jesteś ciekaw, jak potoczyłaby się historia, w której Śnieżka jest rozkapryszoną naiwniaczką, zła królowa boi się spojrzeć w lustro, a krasnoludki wcale nie śpiewają wesołych piosenek? Jeśli tak, serdecznie zapraszam na mojego bloga z baśniami dla trochę starszych czytelników!

poniedziałek, 2 września 2013

Rozdział 11: ,,Był moją trucizną''


 10 listopad

Ta noc obfitowała w taki rodzaj snów, które powodują pot na plecach.    
Najpierw ukazał mi się ojciec z okropnie poranionymi ustami, które nie przypominały już właściwie ust, a jedynie dwie pokiereszowane glisty. Każde wychodzące z pomiędzy nich kłamstwo zostawiało jedno krwawe nacięcie na wargach. Kiedy mężczyzna zaczął mnie wołać, uciekłam od niego.
Następnie znalazłam się w scenerii bagien. Jednak gdy spojrzałam w dół, odkryłam, że moje stopy wcale nie stoją na błotnistym gruncie, a na miękkich, rozpadających się zwłokach. Wpadłam w popłoch, gdy okazało się, że całe pole jest usłane gnijącymi ciałami o szklistych, wpatrujących się we mnie oskarżycielsko oczach… Uciekłam na kolejny pokład snu.
Najpierw usłyszałam szaleńczy śmiech, potem ujrzałam kobietę, wyglądającą jak wcielenie śmieci — miała skudlone, czarne włosy; blade i wychudłe ciało, jakby wypłynęła z niego już cała krew, oraz duże, puste, mroczne oczy. Przypominała upiorną kukłę. Szła ku mnie z okropnym uśmiechem na ustach, jej lodowate palce zacisnęły się mocno na moim nadgarstku, a następnie wszystko pochłonął zielony ogień zabójczego zaklęcia…
Dopiero, kiedy w rzeczywistości linia horyzontu zaczynała jaśnieć, do mojej głowy wpłynęło ukojenie. Ujrzałam tę samą kobietę, ale w jakże innym świetle. Wciąż miała czarne włosy i niepokojące oczy, lecz jej twarz nie zdawała się mieć upiornego blasku. Przeciwnie, była pokryta łagodnością i uśmiechem zadowolenia, który kobieta kierowała do trzymanego w rękach zawiniątka. Naraz nastąpiło coś dziwnego, bo jeszcze moment temu spoglądałam na tę scenę z boku, a teraz wniknęłam w drobne ciałko dziecka, doznając fali jego emocji — spokoju, zaufania, miłości, a wszystko było wymierzone w pochylającą się nade mną postać.
— On mi cię nie odbierze… — szepnęła nagle kobieta. Jej głos wypełniało zdecydowanie, choć w oczach zamigotał niepokój. Wyciągnęłam ku niej malutką rączkę, aby dotknąć policzka matki… I nagle cały obraz wniknął w przezroczyste cząsteczki powietrza.  
Znów znajdowałam się w swoim dormitorium. Dyszałam. Moje oczy nie widziały żadnej twarzy, tylko ciemny baldachim łóżka, a ręka wyciągała się ku górze, dotykając jedynie pustki. Przez jeden moment w sercu pulsowała mi tęsknotą za ciepłem rąk tej kobiety.
To nie jakaś tam kobieta — pojęłam nagle. To była moja matka. Tak, nie powinnam bać się tego słowa. To osoba, która tchnęła we mnie życie i nosiła pod sercem przez długi czas. Gdyby tę ciążę postrzegała jako ciężar lub pomyłkę, użyłaby specjalnych czarów i usunęła ją. Wystarczyło kilka zaklęć, aby moje rozwijające się w jej łonie jestestwo rozpłynęło się w pustkę — jak sen. Nie wierzyłam, że morderczyni dorosłych i dzieci miałaby skrupuły przed ponownym zabiciem, zwłaszcza, że chodziło tutaj o owoc zakazanego uczucia, który zagroziłby reputacji śmierciożerczyni, nie mówiąc już o zwykłych kłopotach z wychowaniem dziecka, gdy za oknem szalała wojna.
A jednak ja przyszłam na ten świat. Dane mi było otworzenie oczu, poczucie na skórze ciepła słonecznych promieni i wyruszenie ścieżką życia. W dodatku Barty powiedział, że moja matka nie uciekła od odpowiedzialności i nie podrzuciła mnie pod drzwiami domu ojca — sama zamierzała się mną zająć, gdyby tylko dawny ukochany jej na to pozwolił.
Przyjęłam pozycję siedzącą na łóżku, przyciskając dłoń do skroni, jakbym chciała uspokoić panujący w mojej głowie sztorm myśli — to była bitwa za i przeciw, potyczka moich dawnych i nowych poglądów, zmagania części mnie. Zrozumiałam, że nie utrzymam tego wszystkiego. Nie mogłam myśleć o ewentualnych odwiedzinach mamy w Azkabanie i jednocześnie spokojnie jeść przy wspólnym stole z tatą. To za dużo. To chore. To był wybór, którego musiałam dokonać. Może kiedyś zdołałabym pogodzić trzymane w dwóch dłoniach prawdę i kłamstwo, jednak zdecydowanie nie teraz.
Od rozmyślań w ciemności zabolała mnie głowa, dlatego postanowiłam wstać i wziąć prysznic. Cała lepiłam się od potu. Po rozsunięciu zasłoń zorientowałam się, że słońce już wstało i wpadając przez okno, pogrążyło dormitorium w szarawej poświacie. Dziewczyny już wstały. Żadna z nich mnie nie powitała, choć wyraźnie usłyszały szelest zakładanych przeze mnie kapci. Alexa rzuciła mi krótkie spojrzenie, jakby obawiała się, że sam wzrok może wywołać kłótnię. Niepotrzebnie była taka spięta, w końcu do niej nic nie miałam, a nawet w pewnym stopniu ją lubiłam.
Debby natomiast nie bawiła się w żadne subtelności. Kiedy tylko zauważyła, że się obudziłam, wzięła ze sobą ręcznik i balsam, a potem skierowała się w stronę drzwi. Widocznie zaklęcie oddzielające zostało już cofnięte. Mijając moje łóżko, dziewczyna posłała mi tnące gniewem spojrzenie. Ponieważ byłam jeszcze spryskana nieprzytomnością, nie zdążyłam odparować tego ruchu żadną miną, a pogardliwe prychnięcie wyrwało mi się z piersi dopiero po tym, jak drzwi pokoju się zatrzasnęły. Z poczucia upokorzenia miałam ochotę coś roztłuc.  
Szlama — pomyślałam niespodziewanie, a lejący się z tego słowa jad wydał mi się satysfakcjonujący.
  ***

Cały dzień czułam się nieswojo. Niby wszystko było takie samo jak zawsze — posiłki, zajęcia, towarzystwo. A jednak miałam wrażenie, że zostałam w ten schemat wciśnięta na siłę, że już do niego nie pasuję, że jestem utkwionym w nim cierniem. Jadłam w Wielkiej Sali na tym samym miejscu, co wówczas, gdy myślałam, że moja matka oddała ducha za to, bym mogła się narodzić. Siedziałam w klasach z tymi samymi ludźmi, którzy nie mieli pojęcia, czyją córką naprawdę jestem. Nawet nasz dyrektor, którego oczy potrafiły prześwietlić duszę, nie okazywał mi żadnej podejrzliwości. Czy wiedział o moim pochodzeniu już od samego początku? Tego nie mogłam stwierdzić z całą pewnością. Starzec był pełen mądrości i wiedzy, ale wszystko zależało od tego, jak dobrze moi rodzice ukrywali swój romans w czasach wojny. Bo wątpiłam, aby tata tak po prostu zwierzył się Dumbledore’owi o swojej tajemnicy. Był na to zbyt dumny i uparty.
W każdym razie przez cały dzień za towarzyszy miałam jedynie rozmyślania, dlatego nie mogłam powstrzymać przecinającej moje serce błyskawicy ciepła, kiedy pod drzwiami sali do historii ujrzałam Barty’ego. Stał w oddaleniu od swoich kolegów i czekał na nauczyciela, opierając się o kamienną ścianę. W jego dłoniach spoczywał otwarty podręcznik, którego treść śledził leniwie wzrokiem. O ile moja pamięć mnie nie zawodziła, ten chłopak zawsze był dobrym uczniem. Rzadko kiedy udzielał się na lekcjach, ale oddawane przez niego prace zarabiały pochwały nauczycieli, a kiedy jakiś profesor zadał mu pytanie, potrafił na nie trafnie odpowiedzieć. Dlaczego tak bardzo skupiał się na nauce, skoro głowę zapełniały mu ambitniejsze plany? Musiałam się go o to kiedyś spytać.
Ale nie teraz.
Choć wpatrywałam się w Ślizgona przez dłuższy czas, on nie podniósł wzroku. Czyżby tak pochłonęło go czytanie? Wątpiłam w to. Oczy, które przez ostatni czas przyzwyczaiły się do śledzenia moich ruchów, nie mogły nagle stać się obojętne na moją obecność. Nie mogły. Miałam dziwne wrażenie, że Barty wie, jak niewielka dzieli nas odległość, ale nie chce tego wykorzystać, aby nie wywierać na mnie żadnego wpływu. Dał mi swobodę, dał mi prawo do przemyśleń. Chcąc z tego skorzystać, skupiłam uwagę na przeciwległej ścianie. Musiałam przyznać, że już wiedziałam, dlaczego moja matka zgodziła się mu powierzyć tajemnicę. Potrafił wzbudzić zaufanie i miał w sobie sporo sprytu. Byłby dobrym przyjacielem. Byłby dobrym… sojusznikiem.

 ***
11 listopad

Mogłam się spodziewać, że nie będę uciekać wiecznie. Przeznaczenie czy ironia losu zadecydowała, że nasze ścieżki będą się krzyżowały. I właściwie było mi wstyd, że chowałam głowę w piach, unikając jego spojrzeń i umykając przed jego krokami. Tak zachowują się słabeusze, a ja naprawdę byłam w stanie zrobić wiele, aby stać się panią własnego losu.
Wracałam z kolacji. Szłam powoli, bo nigdzie się nie śpieszyłam. Wolałam być sama niż siedzieć w ścisku dormitorium. Ostatnio przypominałam cień, który snuje się po zamku, niewidoczny dla innych.
I nagle zza rogu wyłonił się Bradley. Wystarczyło mi zobaczyć błysk jego złotych włosów, by wiedzieć, że to właśnie on. Nagle oddychanie stało się trudne, jakby ktoś rozsiał w powietrzu trujący gaz. Nie wiedziałam, gdzie mam podziać wzrok. Najchętniej wbiłabym go w ziemię, ale wówczas znów zachowałabym się jak nieśmiała gąska.
Ku mojemu zdziwieniu, Gryfon ledwie mnie zauważył. Nim mnie rozpoznał, szedł szybkim krokiem, a jego twarz wyścielała powaga, a może nawet skrawek zdenerwowania. Jednak gdy nasze oczy się spotkały, zdecydował się przystanąć.
— Fiono. Jakoś ostatnio się nie widzieliśmy. Jak ci minął wypad do Hogsmeade? — spytał życzliwie i przybrał zaciekawiony wyraz twarzy, choć ja wiedziałam, że jego zmarszczone brwi są przejawem zakłopotania. Czuł ciążące sumienie czy raczej niewygodę mojej obecności?
Ja natomiast czułam gniew, którego ukrycie sporo mnie kosztowało. Jak on śmiał pytać się o coś takiego po tym, jak własnoręcznie zadał mi katusze?!
—  Na nudę nie narzekałam — odparłam wymijająco, wzruszając ramionami.
— Ale nie byłaś cały czas sama, prawda? — Wyraźnie to ta kwestia wprawiała go w zaniepokojenie. Rychło w czas.
— Oczywiście, że nie. Umówiłam się w barze z pewnym chłopakiem. Było naprawdę fajnie. — Zadziwiłam samą siebie i uśmiechnęłam się w tym rozmarzonym tonie zauroczonej dziewczyny, chcąc sprawdzić, czy taka informacja wywoła w Gryfonie jakąś reakcję. 
Jeśli desperacka cząstka mnie spodziewała się zazdrości, zawiodła się. Bradley nie wydawał się zagniewany czy zasmucony. Co prawda na początku zamrugał kilkakrotnie powiekami, ale potem po jego twarzy przemknęło zadowolenie, a może nawet ulga. Uniósł prowokująco brew.
— A kto jest tym szczęściarzem?
Ty dupku! Miałeś się oburzyć, miałeś się przejąć! Co mi po twoim zadowoleniu?!
— Może pewnego dnia się dowiesz. — Rozciągnięcie warg we figlarnym uśmiechu bolało jak ukłucie noża. Aż dziw, że nie poleciała krew. —  Na razie to moja słodka tajemnica.
Kiedy Bradley pokiwał z uznaniem głową i odwzajemnił ułożenie ust, nie wiedziałam jeszcze, że był to ostatni ciepły uśmiech, który mi posłał. Musiałam przyznać, że przez moment odżyła we mnie nadzieja i pragnienie przyjaźni z nim. 
Ale nie było mi dane długie nacieszenie się przy tym ogniu. Zaraz korytarz zabrzmiał echem kroków i ujrzałam sylwetki trzech piątoklasistów — znów zostałam zepchnięta w chłód. Jeden z nich miał włosy rude jak wiewiórka; dziewczyna taszczyła w ręce jakąś książkę, a trzeci nosił okrągłe okulary. Błyskawicowa blizna na jego czole zalśniła różem w świetle pobliskiej pochodni.
Dobrze wiedziałam, z kim mam do czynienia. Ta trójka Gryfonów była znana w całej szkole. Ich sława jednak nie do końca miała jasny odcień. Jedni zdawali się gotowi wskoczyć za nimi w ogień, inni zaś patrzyli na nich jak na wariatów. Powszechnie Krukoni byli dość sceptycznie nastawieni do teorii, które głosił Potter, bo sprzeczały się z logiką. Ja sama też mu nie wierzyłam, choć mężczyźni wokół mnie roztaczali skrajne opinie. Bradley wspomniał kiedyś, że czasy Czarnego Pana znów mogą wrócić, tata zaś nigdy nie dał mi powodu do obaw, a przecież siedział w branży czarnej magii. 
Naraz na karku zaczął mnie świerzbić dziwny niepokój. Skoro mój ojciec skłamał raz, dlaczego nie miałby i drugi? Bradley mógł być ślepy na moje uczucia, ale jednak w jego głowie pozostał jakiś olej — musiał z jakiegoś powodu popierać Pottera. Barty wspomniał, że interesuje się kwestią śmierciożerstwa — po co mieszać się w stronę czarnoksiężnika, który już umarł? I moja matka, czy i ona wypatruje zza krat powrotu swojego mistrza?
Przeżyłam kolejne zaskoczenie, kiedy piątoklasiści zatrzymali się obok nas, a ich spojrzenia zdawały się syczeć na mnie jak wystraszone węże. Uśmiech zniknął z twarzy Bradleya. Powietrze stało się dziwnie napięte, choć nie rozumiałam dlaczego.
— Bradley, pora na nas — odezwała się Hermiona Granger przesadnie swobodnym głosem. Jej koledzy spoglądali znacząco na blondyna.
Robbins skinął głową i zerknął na mnie z niemym przeproszeniem. Nie lubiłam nie wiedzieć, o co chodzi, ale gdybym zadała pytanie, nie otrzymałabym szczerości. 
— Wygląda na to, że muszę już iść. Mamy… trening — wyjaśnił chłopak i spróbował się uśmiechnąć, lecz jego twarz na powrót stała się tak napięta jak w chwili, gdy zjawił się na tym korytarzu. — Do zobaczenia, Fiono.
— Rozumiem. Cześć — mruknęłam w udawanej serdeczności. Odwróciłam się, pochwytując jeszcze nieufny wzrok Rona Weasleya, a potem ruszyłam w swoją stronę, słysząc, że oni kierują się w przeciwną.
Wiedziałam, że mnie okłamali. Przecież zarejestrowałam moment wahania w głosie Bradleya i podejrzliwość Gryfonów. Trening? Z tą kujonicą na czele? Jak śmieli uważać, że jestem taka tępa?!
Odczekałam chwilę, a następnie zawróciłam i dosłownie na palcach ruszyłam za nimi. Trzymałam się w sporym oddaleniu, ale ich cienie i echo kroków były dla mnie wskazówką. Kiedy dotarliśmy na siódme piętro, usłyszałam coś jeszcze, jakby chrzęst otwieranych drzwi. Wychyliłam się niepewnie zza rogu i zobaczyłam coś niezwykłego — Gryfoni wchodzili do jakiegoś pomieszczenia, które wcześniej w tym miejscu się nie znajdowało. Chodziłam do tej szkoły już siódmy rok i byłam tego pewna. Ale najdziwniejszy okazał się moment, w którym drewniane, ozdobione ciemnymi zawijasami drzwi zaczęły się kurczyć, aż w końcu całkowicie zniknęły w szarej ścianie. Nie mogąc się powstrzymać, podbiegłam tam i zaczęłam macać chropowate mury w poszukiwaniu jakiejś poszlaki. Nic nie znalazłam, choć byłam pewna, że nie wyobraziłam sobie tego.
A więc Gryfoni spotykali się w jakimś ukrytym pokoju! Ciekawość aż mnie paliła; chciałam się dowiedzieć, kto tam jeszcze jest i co oni właściwie robią. Pewnie miało to coś wspólnego z wymysłami  Pottera. Może tworzą tam kółko zaufania? Albo coś bardziej zakazanego, skoro zachowywali się tak nieufnie wobec nieszkodliwej Krukonki, takiej jak ja  (nie mogli przecież wiedzieć, czyją jestem córką, a ewentualnie mieć w pamięci nieprzyjemny incydent z klątwą). Naszła mnie nawet myśl, aby zgłosić to jakiemuś nauczycielowi — Bradley po tym wszystkim zasługiwał na karę — ale szybko pomyślałam, że nie mam dowodów. Który profesor będzie ganiał po zamku za niewidzialnymi drzwiami? Nie, lepiej będzie, jak zachowam tę wiedzę dla siebie. Może mi się jeszcze przydać.
Kiedy wróciłam do wieży wychowanków Domu Kruka, niespodziewanie dopadło mnie nieprzyjemne uczucie smutku. Nigdzie bowiem nie widziałam Debby, a więc moje obawy potwierdziły się — Bradley zabrał ją na tamto spotkanie, a tym samym pociągnął za sobą do swoich idei. Ale ze mną w ogóle nie próbował tego zrobić. Nawet się nie zapytał, nawet nie wspomniał. Czyli nie tylko odmówił mi swoich uczuć, ale także i zaufania?!
Czułam się odrzucona i zdradzona. Omal nie wzięłam różdżki i nie wyżyłam się zaklęciami na moim dormitorium. Zamiast tego przycisnęłam się do ściany i kucając, objęłam dłońmi kolana, jakby dotknął mnie obłęd. 
Nie, nie, to koniec. Podczas wypadu do Hogsmeade przyjaźń z Bradleyem została złamana, teraz jednak rozkruszyła się całkowicie. Jak mogłam mu ufać, jak mogłam na niego patrzeć? Był moją trucizną. Nie chciałam mieć za przyjaciela mordercy mojego serca, potrzebowałam Barty’ego, Barty’ego, Barty’ego, jego kojących słów i oczu, które widziały we mnie wartościową dziewczynę.

Potrzebowałam mroku, który ukryje zadane mi blizny.

***

Przepraszam, że ponownie zaniedbałam tego bloga. Mam nadzieję, że rozdział wyszedł znośnie - ja sama uważam, że mogło być lepiej, ale... nie mam jakoś siły, aby poprawić jego jakość. 
Motywacją dodania tego posta było przede wszystkim zapełnienie... hm, luki od ostatniego rozdziału i poinformowanie was, co dalej. Otóż tak, wena na tę historię prawie całkowicie się już wypaliła. Czasami pojawiają się przebłyski, ale rzadziej, niż bym tego chciała. Do tego doszedł rok szkolny, gdzie sprawy stawiam jasno - życie prywatne na pierwszym miejscu. Dlatego nie wiem, co począć z tym blogiem, co począć z całą swoją blogową działalnością. Nie chcę zostawić blogosfery, ale od razu uprzedzam, że mogę znikać na jakiś czas lub pojawiać się nieregularnie. Zawsze kiedyś nadrobię wasze rozdziały. Co do odcieni czerni - chcę dociągnąć tę historię do pewnego momentu, a potem zastanowię się, co dalej. Kolejna notka na pewno się pojawi, ale kiedy? Zobaczymy. 
I jeszcze jedna sprawa - pomijając fakt, że jestem leniwa, będę miała teraz mało czasu, dlatego nie będę na razie odpowiadać na wasze komentarze, chyba że, będziecie mnie o coś pytać, czy pojawi się kwestia do wyjaśnienia. Wybaczcie, bo zasługujecie na odpowiedź. W każdym razie bardzo dziękuję osobom, które wciąż zaglądają na tego bloga i które swoimi miłymi słowami sprawiają mi wiele radości ^^ Życzę powodzenia w nowym roku szkolnym. 

Obserwatorzy